W piątek, 27 kwietnia, wracałam sobie busem z Krakowa, a potem szłam od tego busa do domu. Od drogi krajowej 79.
Nie pisałabym o dacie tak dokładnie, gdyby nie fakt, że znaczenie pierwszorzędne ma tu pogoda panująca tego dnia. A był to pierwszy dzień upałów; w mojej spódniczce i cienkiej bluzce dosłownie rozpływałam sie z gorąca.
A tu naprzeciwko mnie, krokiem stosownym do tego kim jest, porusza się biegacz. Skupiony, poważny – tak, jak to tylko biegacze na treningu potrafią być (na zawodach są dużo radośniejsi). I co ciekawsze, odziany od kolan do szyi w czerń – czarne krótkie legginsy (sama biegam w takich i innych nie uznaję) i czarny podkoszulek z zielonymi wstawkami – obiektywnie rzecz biorąc bardzo ładny i dopasowany do spodenek, ale w tym szczególnym (pierwszym upalnym – przypominam) dniu postawiłabym na jego miejscu raczej na aspekt praktyczny (białego coś!).
Uśmiechnęłam się do pana promiennie i zagadnęłam: „Ćwiczysz na Jurajski?”; „Mhm” – odpowiedział z uśmiechem on, „No to powodzenia życzę”, po czym pobiegł dalej, a ja, rozmyślając na tematy okołobiegowe, udałam się do domu (przeklinając w duchu moją czarną spódniczkę).
Hm... pamiętam, jak zaczynałam biegać. Było to w 2007 roku i byłam drugą w Rudawie osobą biegającą. Pierwszy był pan starszy ode mnie o pół pokolenia.
Polubiłam to bieganie ogromnie i biegałam sobie dwa razy dziennie najchętniej o szóstej rano (w czasie wakacji to jest fajna pora, kiedy jest jeszcze czym oddychać i nawet intensywny bieg – czyli obfite pocenie się – nie jest wysiłkiem ponad siły) i po zapadnięciu ciemności – po drodze do Radwanowic.
Mój mąż, mając świadomość tego, że: primo: nasze dzieci chodzą tu do szkoły i przedszkola, secundo – jesteśmy tu „ludnością napływową”, wypowiedział wtedy znamienne słowa: „Chcesz to sobie biegaj, ale bardzo cię proszę, nie biegaj po wsi, bo się ludzie będą z dzieci śmiali, że ich mama zwariowała”. No i nie biegałam po wsi. Szłam na skraj Rudawy spokojnym krokiem, a tam dopiero uskuteczniałam bieg.
Oczywiście nie minęło czasu mało wiele, kiedy „cała wieś” wiedziała, że biegam (Skąd? Nie wiem...), a ja niezrażona biegałam dalej.
Teraz w Rudawie, Zabierzowie, Kochanowie, Kleszczowie, Bolechowicach biega nas już całkiem spora rzesza, i nikt z nas się z tym nie ukrywa, i nie chodzi cichaczem na skraj wsi, aby tam dopiero żwawiej zacząć przebierac nogami.)
No cóż ... Tempora mutantur et nos mutamur in illis.(łac. czasy się zmieniają, a my zmieniamy się wraz z nimi).
Gabriela Kucharska