• alles.jpg
  • biga.jpg
  • centrum_napraw.jpg
  • familia.jpg
  • good_car.jpg
  • juszczak.jpg
  • komat.jpg
  • kubaty.jpg
  • lisak.jpg
  • moto_serwis.jpg
  • parkiet_krak.jpg
  • serczyk.jpg
  • wwm.jpg
  • zielinski.jpg

Reklama

  • alteks.jpg
  • geoconsulting.jpg
  • kanczura.jpg
  • kozera.jpg
  • kruk.jpg
  • kucharska.jpg
  • mirex.jpg
  • pp.jpg
  • pralnia.jpg
  • szkolka.jpg
  • weterynarz.jpg

Każdy z nas ma swoje małe dziwactwa, sympatie i antypatie, które czasem są zupełnie irracjonalne, za to zakorzenione głęboko.

Moją fascynacją od zawsze są jeże. Mieszkając w Krakowie fascynowałam się każdym jeżem spotkanym w parku czy na Plantach, teraz fascynuje mnie każdy jeż w moim sadzie, spotkany na łące, czy w obejściu sąsiadów. Jeże to stworzenia absolutnie niezwykłe. Pomijam tu ich urodę i niebywały wdzięk, które w końcu nie do każdego muszą przemawiać. Ale jeż jako taki jest stworzeniem po prostu dziwnym. I bardzo, bardzo pożytecznym.

Jak wygląda dorosły jeż, wie każdy. Wszak każdy widział tę niezwykłą kulkę pełną kolców z oczami jak koraliki i wilgotną kulką noska. Ale już nie każdy wie, że nos u jeża jest odpowiedzialny za zmysł dotyku. Nie każdy też wie, że malutkie jeżyki rodzą się łyse, a ich kolce jeszcze miękkie i białe są schowane pod skórą. Nie każdy wie, że jeże kojarzą się w pary pomiędzy marcem a czerwcem i dwa razy w roku mają młode. Nie każdy też wie, jak wygląda seks jeży, a ten jest, doprawdy, wielce interesujący. Mianowicie pan jeż, gdy już znajdzie sobie wybrankę, usiłuje ją przekonać do siebie.

Sęk w tym, że pani jeżowa na ogół ochoty na to nie ma (znamy to nie tylko u jeży, prawda?). Usiłuje się wykręcić z tego układu, a nawet – o zgrozo! – ucieka. I wtedy pan jeż musi się wykazać duża siłą przekonywania, bo bez tego małych jeżyków nie będzie! Nie wiadomo do końca jakich argumentów używa, ale kiedy jeże – pan i pani – zaczynają biegać w kółko, wszystko pozostaje już tylko kwestią czasu. Czasem długiego, bo te ich gonitwy mogą trwać godzinami. Śmiało więc można powiedzieć, że panowie jeże dosłownie uganiają się za swoimi wybrankami. Do skutku. A potem już

„tylko” dwa miesiące ciąży i rodzą się małe zupełnie bezbronne i ślepe jeżyki, które po dwóch tygodniach otwierają oczy, a po sześciu są już zdolne do samodzielnego życia.

Bardzo to wszystko sielankowe, nieprawdaż?

Bo tak wygląda życie jeży w warunkach optymalnych, czyli pozbawionych morderczych pomysłów człowieka. A pisząc „morderczych” wcale nie mam na myśli tych wszystkich jeży, które zostały niechcąco przejechane przez samochody (tak, tak, jeże bardzo lubią bytować w okolicach ulic i, niestety, na tyle przyzwyczaiły się do obecności samochodów, że zupełnie się ich nie boją, za co częstokroć płacą życiem). Pisząc „morderczych” mam na myśli zupełnie świadome i celowo podejmowane wypalanie traw – zmorę polskich wsi. Znamy to dobrze. Zaczyna się wiosna i zaczyna się wypalanie. Oczywiście wiadomo, że nie wolno tego robić. Wiadomo.

Ale i tak się to robi. Bez względu na wszystko; na to, że niszczy sie ekosystem, że z tak brutalną ingerencją przyroda nie potrafi sobie radzić, że ogień niszczy wszystko: gniazda ptaków – pożytecznych przecież, bo to one zjadają owady i ich larwy (a że taki ptaszek dziennie zjada tyle, ile sam waży, więc skuteczniejszego pogromcy owadów ze świecą szukać), gady i płazy naszych łąk i sadów – nie wiem, czy ropuchy, żaby i jaszczurki są jakoś szczególnie pożyteczne, ale jakież są piękne! Ślimaki – ok, nie lubimy ich, ale żeby je od razu żywcem palić? Czasem młode koty i sarny, i moje ukochane jeże. Jeże są dość szybkimi zwierzątkami – to prawda. Ale ze względu na swoje krótkie nóżki nie mają żadnych szas z ogniem. Zresztą z ogniem mało kto ma szanse; spytajmy o to druhów z OSP. Ogień to jest żywioł i ktokolwiek się nim bawi, ma chyba problem bądź z wyobraźnią, bądź z instynktem samozachowawczym. Przypomnijmy sobie grudniowy wielki pożar stodoły w Kobylanach. Z ogniem walczyły tam przez kilka godzin 23 zastępy straży pożarnej. Bo to jest żywioł! Zastanówmy się, czy zaprzęganie w swoje usługi żywiołu, które może skończyć się tragicznie, zamiast skoszenia traw i badyli w odpowiednim momencie ma choć cień sensu.

Jest taka powieść Wiliama Whartona pod tytułem „Niezawione śmierci”. Pisarz opisuje w niej pewien wypadek podczas którego zginęli jego córka, zięć i dwoje wnucząt, a który miał miejsce podczas karambolu na autostradzie powstałego na skutek zadymienia spowodowanego wypalaniem pól. Nie oszukujmy się, w Polsce wypalanie łąk, mimo że zakazane, jest praktyką dość powszechną. Praktyką głupią, niebezpieczną, krótkowzroczną. Godzina czy dwie pożądnego hajcowania powodują to, że potem w lecie mamy problemy z nadmiarem owadów, a mamy je dlatego, że bezmyślnie spaliliśmy ptaki, żaby, jaszczurki i moje ukochane jeże.

Pomyślmy nad tym zanim przyłożymy zapałkę do kupki zeschłych badyli. A potem odłóżmy tę zapałkę i skośmy to jak Pan Bóg przykazał!

Gabrysia Kucharska

stacja_ok.jpg